Recenzja filmu

Jak zabić starszą panią (1955)
Alexander Mackendrick
Alec Guinness
Cecil Parker

Geniusz zbrodni a'la Guinness

"Jak zabić starszą panią" to przedstawiciel typowego dla powojennej Wielkiej Brytanii rodzaju komedii. W satyrycznym przerysowaniu pokazywały one zachodzące w społeczeństwie zmiany - przemijanie
"Jak zabić starszą panią" to przedstawiciel typowego dla powojennej Wielkiej Brytanii rodzaju komedii. W satyrycznym przerysowaniu pokazywały one zachodzące w społeczeństwie zmiany - przemijanie skostniałej warstwy szlacheckiej z jej wiktoriańską obyczajowością zastępowanej przez nowobogackich zawdzięczających sukces własnej pracy. Komedie te nie unikały przy tym żartów z wszystkich możliwych brytyjskich przywar i przedstawiania bohaterów w bardzo niekorzystnym świetle.

Tak jest też w przypadku "Jak zabić starszą panią". Tytułowa bohaterka, pani Wilbeforce (Katie Johnson), to bardzo już karykaturalny przykład noblesse de race. Starsza pani mieszka w wiktoriańskim domu, który jest jej prawie całym światem. Spotyka się tam z innymi staruszkami na herbatce o piątej, hoduje papugi z kolonii i ma wielki portret zmarłego męża - admirała (choć po bliższym przyjrzeniu okazuje się, że to Alec Guinness). Oprócz tego do stałych zajęć pani Wilbeforce należy odwiedzanie pobliskiego komisariatu z "cynkami" o zdarzeniach zakłócających jej wiktoriański spokój.

Zdaje się jednak, że i ją dotknęły zmiany w gospodarce, ponieważ decyduje się na przeznaczenie części swojego domu na pokoje do wynajęcia. I pewnego dnia spełnia się najgorszy z jej koszmarów. Na ogłoszenie odpowiada drobny przestępca ze swoją grupą - Profesor Marcus (Alec Guinness). Profesor Marcus tak naprawdę nie jest profesorem, ale paroma zgrabnie dobranymi cytatami z klasyków i wiktoriańskimi pozami potrafi przekonać staruszkę, że jest. Profesor Marcus tak naprawdę jest żądnym sukcesu dorobkiewiczem, zapewne "podłego" pochodzenia. Pragnie on wyróżnić się z tłumu w najprostszy możliwy sposób - ekscentrycznym ubiorem i zachowaniem. Ma więc dziwaczną fryzurę, nosi bardzo długie szaliki i zamiast chodzić nieustannie się skrada.

Jak widać obydwoje głównych antagonistów filmu zostało tu poddanych dość ostrej krytyce, a ich zestawienie jest źródłem większości komizmu w filmie. Trudno się bowiem nie uśmiechnąć kiedy kolejne "genialne" pomysły Marcusa rozbijają się o rzecz tak błahą jak wieloletnie nawyki pani Wilbeforce. Kiedy szykują plan, staruszka wchodzi z herbatką kiedy ukrywają łup - zaprasza znajome. Gdyby Marcus był "prawdziwym" kryminalistą uporałby się z takim problemem. Profesor unika jednak otwartego starcia i zawsze broni się naprędce wymyśloną historyjką. Trzeba też powiedzieć, że zarówno Johnson, jak i Guinness znakomicie wyczuli swoje postaci i zagrali je z odpowiednim przymrużeniem oka. Johnson zdobyła nawet BAFTĘ, ale nie ma wątpliwości, że ten film to kolejny z popisów Guinnessa. Jego parodystyczny portret kryminalisty znakomicie podkreśla całą fałszywą bufonadę tej postaci i jest wzorcem, do którego nie wracano chyba aż do pojawienia się Nicholsona. Dość długo, nieprawdaż? Film polecam więc wszystkim tym, którzy chcą zobaczyć ile humoru można odnaleźć w generalnie poważnym temacie.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones